Nefmi na...

email Facebook GooglePlus Twitter Instagram

"Ad rem..." ~ Znalezione, nie kradzione?


Ostatnio w blogosferze, przede wszystkim książkowej i recenzenckiej, ale nie tylko, zrobiło się głośno o pewnej blogerce. A właściwie, o jej opowiadaniu...

Leitha od 2007 roku ma bloga z opowiadaniem fanfiction w realiach popularnej mangi "Naruto". 3 lata temu napisała do niej dziewczyna, "prosząc o porady dotyczące prowadzenia jej własnej przyszłej strony". Nie będę wnikała w szczegóły, o nich możecie przeczytać TUTAJ. Po jakimś czasie autorka bloga dowiedziała się, że owa dziewczyna bloga już ma i... jest on prawie identyczny ze stroną Leithy. Po mailu do Onetu, blog-klon zniknął, jednak zanim to się stało, okazało się, że dziewczyna wydaje książkę. Wszystko byłoby fajnie, gdyby to naprawdę była jej książka...

Tak, dobrze myślicie, dziewczyna w 2012 roku wydała trochę przerobioną (żeby nie było) twórczość Leithy. Sprawa się toczy (szczegóły w linku powyżej), ale nie o tym chciałam. To był tylko wstęp. Tak naprawdę, zastanawia mnie, jak można komuś zrobić coś takiego? Przecież kiedy wydawała książkę miała 13 lat! Wtedy już się chyba trochę wie o prawach autorskich, zwłaszcza jeśli ktoś "obraca się" w sieci. I to, że dziewczyna była wtedy chora i "pisanie powieści" pomagało jej walczyć z chorobą, nie może być wytłumaczeniem!

Ale przecież w Internecie tak jest... Ileż razy już czytałam o plagiatach recenzji i artykułów z blogów... Jednak zazwyczaj w takim wypadku wystarczyła wiadomość do plagiatora. Niestety, tu zaszło to już za daleko. Przecież dziewczyna czerpie jakieś zyski ze sprzedaży, marne bo marne (podobno), ale są. A sąd umorzył sprawę...

Co sądzicie? Czytaliście o tej sprawie? A może czytaliście samą książkę? Może to Wasz tekst czy zdjęcie ktoś kiedyś wykorzystał jako swoje?

8 komentarzy :

  1. No ale jak to? Przecież Twój blog, to znaczy teksty, które tam zamieszczasz są pod ochroną ustawy o prawach autorskich i prawach pokrewnych! Wyraźnie jest tam napisane, że przywłaszczanie sobie czyichś tekstów bez zgody autora grozi karą grzywny i pozbawieniem wolności do lat 3 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja to wiem i rozumiem! Leitha również! Cytowała nawet fragment ustawy, dotyczący tej sprawy. Tylko najwyraźniej niektóre osoby się tym nie przejmują - sprawa umorzona, a "pisareczka" nie dostała żadnej kary...

      Usuń
    2. Przecież to niedopuszczalne! Takie sprawy powinno się rozgłaśniać, a opieszałość sądu jest karygodna!

      Usuń
    3. Rozgłaszamy. Przecież blogosfera już wie, reaguje i podobno jest nawet zbiórka na prawnika i proces drogą cywilną. Mam nadzieję, że to się uda :)

      Usuń
  2. Plagiat to kradzież jak każda inna. Nie powinno być powodów. aby traktować to łagodniej. Szkoda tylko, że wychodzi, że to Leitha jest tą złą, bo dochodzi swoich praw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powodów być nie powinno, ale jakieś chyba są - przecież ani dziewczyna, ani jej rodzice nie ponieśli żadnych konsekwencji.
      No właśnie, to jest chyba najgorsze w tej sytuacji :/

      Usuń
  3. Ale numer! Coraz częściej czytam o kradzionych tożsamościach w necie, o kradzionej twórczości, mnie póki co, odpukac to nie spotkalo, ale mam koleżankę blogerkę, której jakas maniaczka ukradła tożsamość, publikowała dziesiątki jej zdjęć, jej męża jako własne zdjęcia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie również taka kradzież jeszcze się, na szczęście, nie zdarzyła.
      Jejku! Coś takiego musi być straszne... Mam nadzieję, że historia Twojej koleżanki dobrze się skończyła.

      Usuń

Znasz już moje zdanie, teraz ja chciałabym poznać Twoje - wyraź opinię, zgódź się ze mną lub nie, podyskutuj, pożartuj. Zostaw po sobie ślad!